No serio, RSS (Atom) to jest naprawdę fajny wynalazek. A jednocześnie dowód na to, że gorszy pieniądz wypiera lepszy. Ale też na to, że lubimy jak jest łatwo.
RSS? A co to?
RSS to sposób na zagregowanie wiadomości z różnych stron (i nie tylko stron) w internecie. Dodając do czytnika RSS określony adres otrzymujemy informacje o wszystkich wpisach umieszczonych na obserwowanej stronie.
Po uruchomieniu czytnika mamy w jednym miejscu wszystkie strony, które chcemy obserwować. Przy każdej z nich mamy informację czy są jakieś nowe wiadomości. Jeśli chcemy je czytać – klikamy i czytamy. Jeśli nie, oznaczamy jako przeczytane niczym kolejny mail z ponagleniem od przełożonego w naszym korpoOutlooku. Bajka.
Kiedyś usługa była na tyle popularna, że na stronach wyskakiwały popupy z prośbą o dodanie strony do RSS, tak jak dziś wyskakują te wkurzające okienka z prośbą o dopisanie się do newslettera. Ale chyba nigdy nie stała się tak naprawdę powszechna.
Po pierwsze wielu osobom wydawało się, że to trudne. Trzeba mieć czytnik (czytaj: założyć nowe konto, skonfigurować). To oczywiście nic trudnego, czytniki były (i są) w programach pocztowych, działają też jako oddzielne usługi z dostępem przez przeglądarkę, albo jako aplikacje na telefon/tablet. Do wyboru do koloru.
Po drugie, w pewnym momencie modne stało się coś, co można nazwać socialRSS. Po co mi czytnik, który zaciągnie mi wszystkie wiadomości z Wyborczej? Nie lepiej zdać się na znajomych, którzy czytając Wyborczą znajdą coś ciekawego i wrzucą link na Facebooku? Pod wieloma względami lepiej i sam w pewnym momencie odszedłem od czytnika RSS na rzecz FB. Na szczęście nigdy nie skasowałem stron jakie na przestrzeni lat dodałem do swojego RSS.
Dziś socialRSS mocno kuleje, bo algorytmy Facebooka ograniczają widoczność wpisów. Co z tego, że moi znajomi wciąż czytają Wyborczą i wciąż wrzucają linki do ciekawych tekstów skoro ja tego nie widzę?
RSS renesans?
Nie. Nie wierzę w to – niestety. Mimo tego, że jest to usługa prosta i tania we wdrożeniu to nie sądzę, żeby w dającej się przewidzieć przyszłości wróciła do łask. RSS ma parę wad. Na przykład ogranicza wejścia na stronę wydawcy treści. Czasami ogranicza do zera, bo jeśli mogę przeczytać cały tekst w czytniku, to po co wchodzić na stronę? Oczywiście wydawca może ograniczyć widoczność i wtedy, żeby przeczytać muszę kliknąć w odnośnik w czytniku, ale przecież nie kliknę w każdy. Dla wydawcy lepiej, żebym wszedł na stronę i spędził tam jak najwięcej czasu.
Moim zdaniem dla normalnego użytkownika ma to więcej zalet niż wad. Dla wydawców? Też. Wymaga to nieco bardziej dalekosiężnego spojrzenia, ale też
Czy zniknie całkowicie? Też raczej nie, a jeśli nawet to nieprędko. Na razie większość stron ma możliwość subskrybowania, ale też coraz częściej w przypadku nowych stron jest to zupełnie pomijane.
Mimo wszystko, polecam!
Parę lat temu najlepszym czytnikiem był Google Reader. Zamknięty w lipcu 2013 roku (prehistoria!) spowodował, że użytkownicy rozpierzchli się po innych usługach tego typu
Sam korzystam z Inoreadera – wersja bezpłatna ma wszystko czego potrzebuję (jest też wersja premium, bez reklam i więcej opcji), jest po polsku, ma całkiem fajną aplikację na telefon.
Wiele osób poleca też Feedly – nie wiem czy nie jest to najbardziej popularna usługa tego typu teraz.
Kiedyś korzystałem też z Old Readera – ładny i czytelny, ale wolno działał.
Photo by Colleen AF Venable on Foter.com / CC BY-SA
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz